Nauka karności (przychodzenia psa na zawołanie)

W parę dni później powtarza się podobna sytuacja — znów psa coś kusi, znów ulega naturalnemu popędowi i znów wraca „jak gdyby nigdy nic”. Skoro tylko pojawi się w zasięgu wzroku pana, ten woła „chodź tu!”, lecz tonem dziwnie dla psa przykrym. Budzą, się reminiscencje ostatniego lania i pies ma wątpliwości, czy „chodź tu”, to zapowiedź miłego przywitania, jak zwykle, czy też bicia, jak ongiś. Zwalnia kroku, waha się, nie wiedząc co go czeka, ale wraca, ponieważ nakazuje mu to wyrobiony odruch. Pan oczywiście znów gniewny i znów go karze. Ale teraz utrwaliło się już u psa skojarzenie pogoni z przyjemnością, a powrotu do pana z przykrością. Na przyszły więc raz wcale nie zaniecha rzeczy przyjemnej, lecz będzie unikał przykrej. Po prostu nie wróci do pana, lecz na wszystkie próby jego zbliżenia się będzie reagował ucieczką. Jeśli pan wpadnie w pasję, zacznie gonić swego pupilka wśród głośnych okrzyków „chodź tu ” i wymachiwania batem. Kiedy w końcu, przekonany o bezskuteczności takiego postępowania, stłumi objawy gniewu i przejdzie na czułe przemawianie, pies, którego tylko strach przed agresją ze strony pana powstrzymywał przed powrotem, wróci trochę zdezorientowany, czyli jak pan sobie to tłumaczy — „skruszony” i „pełen poczucia winy”. Jeśli znów zostanie dotkliwie ukarany, nie da się więcej „nabrać” i będzie unikał swego pana, nie reagując zarówno na ostre, jak i łagodne wołanie. Tak więc pan sam nauczył psa, jak się go bać i nie przychodzić na zawołanie, które jest zapowiedzią przykrych następstw.

Jeśli zrozumiemy ten normalny przebieg odruchów psa, znajdziemy sposób uniknięcia niepożądanych skojarzeń. Gdy więc coś przyjemnego absorbuje psa, trzeba go nęcić ku sobie czymś jeszcze przyjemniejszym. I tak np. przyjmijmy, że nasz pupil nie goni za zającem, lecz po prostu „odczytuje” nosem ślady pozostawione przez jakiegoś z jego pobratymców pod przydrożnym drzewkiem. Jest tak zaabsorbowany tym miłym dlań .zajęciem, że wcale lub mało zwraca uwagi na nasze wołanie. Zamiast jednak biec do niego, co wyzwoliłoby naturalny pęd do ucieczki, postępujemy zupełnie inaczej — zaczynamy biegiem oddalać się od psa. To go niewątpliwie zainteresuje. Wyzwalamy w nim instynkt pogoni, który razem z instynktem przywiązania do przewodnika każe mu przybiec do nas. I teraz, choćby nas bardzo rozgniewała jego nieuwaga, witamy go serdecznie i chwalimy, by utrwalił skojarzenie powrotu do pana z przyjemnością. Powtarzam: ucieczka pana lub jego przycupnięcie na ziemi zachęca psa do powrotu, a pogoń za nim wyzwala w nim instynkt ucieczki. Pies — szczególnie młody — lubi bawić się w gonitwy i gdy raz uda mu się wciągnąć pana do tej zabawy, będzie usiłował powtarzać ją przy każdej okazji. Psu należy stwarzać jak najczęściej okazję do wyhasania się — najlepiej z innymi psami — lecz nie w trakcie nauki karności.

W celu skłonienia psa do większej uwagi należy wykorzystać chwilę jego oddalenia się i zajęcia czymś innym, chowając się gdzieś w najbliższym rowie albo za drzewem, w miarę możności w kierunku pod wiatr. Gdy wychowanek spostrzeże brak przewodnika, zaniepokoi się, odczuje przykrość rozłąki, zacznie więc gonić i szukać. O to właśnie chodziło. Niech dozna przykrości, lecz nie od swego pana. Być może, że sam wpadnie na jego ślad, być może trzeba mu będzie pomóc po dłuższym nerwowym szukaniu (im dłuższym, tym lepiej) i zawołać go. W każdym razie po powrocie trzeba go radośnie powitać i pochwalić.

Nie zawsze jednak będzie można przezwyciężyć pokusy przyjemnościami. Tyle jest pokus silniejszych, wobec których okażemy się za mało atrakcyjni. Wtedy trzeba wprowadzić, oprócz dotychczas stosowanych bodźców przyjemnych, także i przykre. Trzeba je jednak tak zastosować, by nie były związane z osobą pana, ani tym mniej z czynnością powrotu do niego. W tym celu stosujemy łańcuszek rzutowy lub lepiej procę. Idziemy z psem na spacer. I znów ,,Łobuz” biegając swobodnie, znalazł coś ciekawego, co go całkiem zaabsorbowało (np. myszkuje w kretowisku). Wołamy, lecz bezskutecznie. Otóż teraz nie powtarzamy bezcelowych nawoływań, lecz wypuszczamy z procy kamyk lub tzw. loftkę, celując w zad albo bok psa. Oczywiście trzeba uważać, by nie trafić w głowę lub oko. Psa spotka cios, jak grom z jasnego nieba. Odruchowo rozejrzy się za nami. Wtedy należy powtórzyć zawołanie i powracającego psa przywitać wesoło jak zawsze, ewentualnie nagrodzić. W ten sposób powstaje dalsze pożądane skojarzenie — wołanie jest ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwem, niebezpieczeństwo ustaje z chwilą powrotu do pana. Skojarzenie to można utrwalić różnymi sposobami.